Ilekroć spotykam się z kimś, za każdym razem słyszę „ale to zleciało”, „ten czas tak szybko leci”. Moje odczucia są wręcz przeciwne. Bloga założyłem 5 lat temu, ale mam wrażenie jakby upłynęła przynajmniej dekada – tyle się przez ten czas zmieniło – emigracja, nowa praca, kilka przeprowadzek, no i przyjście na świat naszego potomka. Przy tym wszystkim, w tle zawsze przewijało się moje pisanie na bloga – raz częściej, raz rzadziej. O tematach ważnych i błahych. Zacznę więc może od podsumowania kwestii, które w minionym roku zeszły trochę na boczny tor. Paradoksalnie chodzi o główną tematykę bloga, czyli kapelusze. W pierwszej połowie roku udało mi się wykonać kilka kapeluszy – szarą oraz brązową fedorę.
Obydwa kapelusze użytkuję na co dzień, bez żadnej taryfy ulgowej. Po prawie roku testów mogę stwierdzić, że brązowa fedora jest znacznie bardziej udana – grubszy filc o wiele lepiej trzyma kształt, a doświadczenia z pracy nad pierwszymi kapeluszami zaowocowały skuteczną obróbką, dzięki której kapelusz nie skurczył się nawet po kilkukrotnym przemoczeniu. Jestem z niego bardzo zadowolony.
Kapelusze mojej roboty testuje jeszcze Agata – różowy i brązowy, i ponownie, ten drugi w moim odczuciu jest o wiele bardziej udany, ale może to dlatego, że fason, kolor i wykończenie są znacznie bardziej uniwersalne :-)
Ponadto, nareszcie, po kilku latach pracy i prób udało mi się zrealizować mój pomysł na wykonanie kanotiera w technologii druku 3D. Ten projekt rodził się w bólach, ale cieszę się, że udało mi się wprowadzić go w życie.
Ostateczny rezultat nie spełnił wielu wstępnych oczekiwań, ale zdecydowanie była to doskonała okazja, aby nauczyć się wielu nowych umiejętności. Co prawda ten „innowacyjny” wynalazek nie odbił się szerokim echem w świecie, ale bardzo ucieszył mnie fakt, że mój projekt zakwalifikował się na wystawę kapeluszy w ramach targów London Hat Week Exhibition 2020 :-)
Tegoroczny LHW okazał się świetną okazją do poznania ludzi z branży, jak również zakupu materiałów i półproduktów w bardzo korzystnych cenach. Z niecierpliwością więc czekam na kolejną edycję.
Ponadto jednym z większych przedsięwzięć, w jakich wziąłem udział w tym roku, była konferencja „Męska rzecz” zorganizowana przez Katedrę Muzeologii UKSW w Warszawie, Muzeum Łazienki Królewskie oraz stowarzyszenie But w Butonierce. Jako jeden z prelegentów przygotowałem prezentację na temat „Dlaczego mężczyźni przestali nosić kapelusze?”, rozwijając kwestie, które poruszałem we wpisie pod tym samym tytułem. Impreza odbyła się w Sali Balowej Pałacu na Wyspie, dodając całemu wydarzeniu splendoru.
Było to moje pierwsze od dawna wystąpienie publiczne – dobra okazja do wyjścia ze strefy komfortu i pierwsze zaproszenie do udziału w konferencji naukowej związane z moją blogową działalnością, za co dziękuję organizatorom, a w szczególności prezesowi stowarzyszenia BwB – Damianowi Kotowi.
W drugiej połowie roku moje kapelusznicze zapędy zeszły na drugi plan, ponieważ wraz z Agatą stwierdziliśmy, że nadszedł czas na kupno pierwszej nieruchomości. Ten temat był dla nas nie lada wyzwaniem – jak już wspominałem we wpisie o emigracji, jakość budownictwa i wykończenia wnętrz w UK stoi na niskim poziomie i obawialiśmy się, że będziemy musieli pójść na wiele kompromisów. Los okazał się nam jednak przychylny. Po 2 miesiącach bezowocnych poszukiwań udało nam się znaleźć dom naszych marzeń – bliźniak w stylu Art Deco z 1938 roku, w świetnym stanie z zachowanymi oryginalnymi drewnianymi podłogami, drzwiami i klatką schodową. Do tego budynek został bardzo zręcznie zmodernizowany z multum atutów – przeszklona weranda z widokiem na piękny ogród, kominek z zapasem drewna na 2 lata, nowoczesna, funkcjonalna kuchnia, pomieszczenie gospodarcze, strych i… warsztat! Dodatkowo mieści się on na wzniesieniu i z pokoi na piętrze roztacza się wspaniały widok na nasze miasteczko oraz otaczające je lasy.
Zakochaliśmy się w tym domu i po 2 miesiącach wypełniania formularzy i podpisywania dokumentów, odebraliśmy klucze. Jak już wspominałem, budynek jest w świetnej kondycji, więc póki co wystarczyło go dobrze posprzątać, odmalować i mogliśmy się wprowadzić. Na swoim jesteśmy już ponad 2 miesiące i muszę przyznać, że każdego dnia jestem coraz bardziej zrelaksowany i po prostu szczęśliwy. Drobne naprawy i ulepszenia, „nowe” meble i bibeloty, a nawet zwykłe grabienie liści przynoszą mi ogrom satysfakcji. Ponadto wciąż snujemy z Agatą plany na wydobycie prawdziwego potencjału tego miejsca – otwarcie przestrzeni na parterze, łącząc jadalnię z salonem oraz wycyklinowanie klatki schodowej. Cieszę się, że nareszcie mamy miejsce, które możemy nazwać „swoim własnym” i dzielić w nim szczęście. Jeść wspólne posiłki, zasypiać i budzić się.
Nie posiadam się z radości, że mój synek, który skończył niedawno dwa lata, będzie mógł tu rosnąć i rozwijać się, bawić w ogródku i odkrywać świat. Cieszę się, że mamy w końcu przestrzeń, w której możemy gościć naszą rodzinę i przyjaciół.
No i na sam koniec, jestem szczęśliwy, że będę miał też miejsce, w którym będę mógł pracować nad moimi małymi projektami – właśnie skończyłem urządzać mój warsztat i niebawem powrócę do nauki kapeluszniczego rzemiosła, a pomysłów i inspiracji mam co nie miara!
Jest dobrze :-)
fot. FASHION ART MEDIA