Niedawno minęły dwa lata odkąd zacząłem nowe życie w Anglii. Krótko, jednak czuję się jakby upłynęła przynajmniej dekada. Przez ten czas zmieniłem kilka razy pracę, miejsce zamieszkania oraz zwiedziłem skromny kawałek świata. Entuzjazm i emocje zdążyły już osłabnąć i dziś mogę trzeźwo ocenić decyzję o opuszczeniu Polski. Oto moje subiektywne spojrzenie na życie na emigracji.
Pieniądze i perspektywy
To zapewne najważniejszy powód, dla którego podejmuje się decyzje o wyjeździe z kraju. O ile pieniądze są w życiu ważne, to chyba ważniejsze jest morze możliwości, które otworzyło się przede mną po przyjeździe do Anglii. Układanie wszystkiego od nowa jest trudne, ale stanowi też szansę – dla mnie była to możliwość podjęcia pracy w koncernie Jaguar Land Rover i rozpoczęcie nowej kariery w przemyśle motoryzacyjnym, który kocham od dziecka. Przyzwoite zarobki pozwoliły mi również na rozwijanie mojej pasji związanej z kapeluszami i prowadzeniem bloga. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Anglia to kolebka nowożytnego kapelusznictwa i w związku z tym wszystko, co związane z tym rzemiosłem jest tu łatwiej dostępne.
Obcowanie z nową kulturą
Emigracja zarobkowa poza oczywistymi profitami finansowymi to w mojej ocenie przede wszystkim bardzo ważne doświadczenie – życie w obcym kraju, w innej kulturze, to szansa na poszerzenie horyzontów, a także na doskonalenie umiejętności językowych. Nie ma dnia, żebym nie dowiedział się czegoś nowego o lokalnych zwyczajach, kuchni, slangu i najnowszej historii regionu, w którym mieszkam. Wszystko dzięki tubylcom – jak do tej pory ze strony Brytyjczyków (zarówno rdzennych, jak i napływowych) spotyka mnie wyłącznie życzliwość – po części może to być zasługa mojego stylu ubierania się, bo jak wiadomo klient w krawacie jest mniej awanturujący się ;-). Ogółem odnoszę wrażenie, że wszyscy są tutaj bardziej zrelaksowani, pogodni, po prostu uśmiechnięci. Zapewne wynika to z faktu, że życie w Anglii jest po prostu łatwiejsze, nawet na dole drabiny społecznej – najniższe wynagrodzenie pozwala nie tylko przeżyć, ale również pożyć.
Transport samochodowy
Podróżowanie autem po Wielkiej Brytanii to prawdziwa przyjemność – rozbudowana sieć autostrad i dróg szybkiego ruchu umożliwia szybką i bezpieczną komunikację pomiędzy dużymi aglomeracjami, a niemal pozbawione ruchu drogi lokalne pozwalają napawać się pięknem angielskiej prowincji. Przez ostatnie półtora roku razem z Agatą zwiedzaliśmy Wielką Brytanię głównie samochodem, odwiedzając okoliczne miasteczka, a także zapuszczając się w bardziej odległe rejony, zachęceni rekomendacjami znajomych. W pamięć szczególnie zapadły mi pięknie położone miasta Bristol i Bath, a także niezapomniane widoki w Parku Narodowym Peak District oraz południowe wybrzeże Anglii z zapierającymi dech w piersiach klifami w Durdle Door i Seven Sisters. Wszystko w promieniu 3 godzin jazdy od naszego miejsca zamieszkania.
Ale jakość ruchu drogowego w Anglii to nie tylko infrastruktura – nie bez znaczenia pozostaje kultura kierowców, która stoi na bardzo wysokim poziomie. Wszelkie nieprzewidziane sytuacje drogowe rozwiązują się szybko, bo kierowcy przepuszczają się wzajemnie, dzięki czemu ruch jest płynniejszy, a i samopoczucie lepsze.
Porządek architektoniczny
Jeden z mniej ważnych powodów, dla których opuściłem Polskę to chaos architektoniczny i reklamowy. Najlepszym przykładem jest ulica, na której spędziłem blisko 23 lata swojego życia. Na Alei Generała Józefa Hallera w Gdańsku nie brakuje pięknej, przedwojennej architektury, która niestety została oszpecona przez jej mieszkańców – każde okno jest z „innej parafii” a elewacje pocięte sztucznymi granicami rożnych grubości styropianu prześcigają się w krzykliwości kolorystycznego hałasu. To przykre zjawisko jest niestety dominujące w całym kraju, a chwalebne wyjątki tylko podkreślają regułę. Odkąd mieszkam w Anglii jeszcze bardziej rzuca mi się w oczy urbanistyczny bałagan. Oczywiście nie oznacza to, że w UK brakuje różnorodności architektonicznej (chociaż tak mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka) – obok gotyckich katedr i uniwersyteckich kampusów – edwardiańskie domy i kamienice przeplatają się często z moim ukochanym Art Deco i masywnym brutalizmem, ale to wszystko jakoś współgra ze sobą.
O ile rejon, w którym mieszkamy, bardzo ucierpiał podczas wojny i w centrach miast często przeważa modernizm, który nie starzeje się dobrze, architektury nie szpeci się dodatkowo wielkoformatowymi reklamami i krzykliwymi kolorami. Na przedmieściach panuje urbanistyczny i architektoniczny porządek, a angielska prowincja składa się praktycznie wyłącznie z uroczych, zadbanych miasteczek, z których każde mogłoby być atrakcją turystyczną (i często nią jest). Do tego, dzięki wspomnianej rozwiniętej infrastrukturze drogowej, małe mieściny są ciche i spokojne, bo omija je ruch samochodowy i ciężarowy.
Comic Sans everywhere
Z Polski uciekałem przed brzydką architekturą i chaosem, ale zdaje się, że przed złym designem nie można się ukryć – w Anglii w dalszym ciągu bardzo popularny jest niesławny font „Comic Sans”, jest dosłownie wszędzie – na ulotkach reklamowych, ogłoszeniach, w biznesowej korespondencji, a nawet w ważnych dokumentach jak certyfikaty uzyskiwane po zakończeniu szkoleń. Widocznie sentyment do epoki Windowsa 98 jest wciąż żywy w UK :-)
Fuszerka i fatalne budownictwo mieszkaniowe
O ile architektonicznie i urbanistycznie nie mam Wielkiej Brytanii nic do zarzucenia, to po przekroczeniu progu większości domów entuzjazm przeradza się w rozczarowanie. Poziom wykończenia budynków mieszkalnych pozostawia wiele do życzenia – można odnieść wrażenie, że wszystko robione jest jak najniższym kosztem, po najniższej linii oporu – wszechobecne wykładziny i nierówno docięte gumoleum to standard – kafelki w kuchni czy łazience to rzadkość. To nawet czasem trochę budujące – świadomość, że sam jestem w stanie położyć silikon lepiej niż angielski „fachowiec”. Nie dziwi mnie teraz wcale, że polscy stolarze czy przysłowiowi hydraulicy są na Wyspach w cenie. Powszechna fuszerka i kiepskie rozwiązania w budownictwie (np. salony wychodzące oknami na ruchliwą ulicę albo brak łazienki na parterze w piętrowych domach), niepokoi mnie tym bardziej, że zaczynam poważnie myśleć o kredycie na własny dom – większość nieruchomości nie wygląda zachęcająco na zdjęciach w ogłoszeniu – aż strach pomyśleć, jak jest w rzeczywistości!
Izolacja i samotność
Separacje od rodziny i przyjaciół, których zostawiłem w Polsce, odczułem szczególnie w ostatnich tygodniach, kiedy odeszła moja ukochana Babcia. Zdałem sobie sprawę, że czasu, którego nie spędzam z moją rodziną, nie da się już odzyskać. Nawet najnowsze cuda technologii pozwalające na wideokonferencje o każdej porze dnia i nocy, nie są w stanie zastąpić niedzielnego obiadu w rodzinnym gronie albo wypadu na miasto z przyjaciółmi.
Podsumowanie
Ostatnie 2 lata utwierdziły mnie w słuszności decyzji o wyjeździe – przez ten czas osiągnąłem to, o czym mogłem wcześniej marzyć i patrzę pewnie w przyszłość, ale jestem jednocześnie świadomy ceny, jaką przyszło mi za to zapłacić. Coś za coś.