Z wiekiem robię się coraz bardziej sentymentalny. Być może to dlatego, że mam coraz więcej wspomnień z minionych lat i zakończonych etapów życiowych – powiew letniego, orzeźwiającego wiatru przywołuje beztroski czas studiów oraz liceum, a smak żurku z białą kiełbasą przypomina święta wielkanocne w gronie najbliższych. W moim rodzinnym domu, a także w domu moich dziadków nie brakowało różnego rodzaju antyków, a jednym z nich był zawsze stary barometr w okrągłej, drewnianej obudowie.
Nigdy nie interesowałem się specjalnie jego pomiarami, ale cienka wskazówka na tarczy pokrytej napisami w języku niemieckim oraz precyzyjny mechanizm widoczny przez szklaną kopułkę, zawsze cieszyły moje oko. Wspomnienie tego urządzenia wiszącego na ścianie w domu moich rodziców przywołał we mnie zegarek, na który trafiłem, przeglądając proponowane posty na Instagramie.
Hirwill to szwedzka mini marka zegarków, która zadebiutowała w ubiegłym roku poprzez zbiórkę funduszy na Kickstarterze, a inspiracją dla ich pierwszego modelu – Hirwill 01, były zabytkowe instrumenty meteorologiczne. Oryginalny wygląd zegarka wzbudził moje zainteresowanie i zacząłem obserwować firmę Henrika i Sandry. Z każdym kolejnym postem zegarek i filozofia stojąca za nim podobały mi się coraz bardziej. Zanim jednak podjąłem decyzje o wsparciu firmy na Kickstarterze, Hirwill zorganizowało konkurs – ponieważ razem z Agatą mamy szczęście do takich akcji (na naszym koncie są już okulary Moscot Lemtosh, aparat Instax oraz kapelusz z JJ Hat Center), postanowiłem wziąć udział. I tym razem dopisało szczęście – wygrałem zegarek i po czterech miesiącach cierpliwego czekania, dotarł do mnie w eleganckim tekturowym pudełku.
Pierwszy w oczy rzuca się cyferblat, jest prosty, a jednocześnie nieoczywisty, zręcznie wykorzystuje estetykę tradycyjnych mierników ciśnienia atmosferycznego. Wskazówki napędza kwarcowy mechanizm Miyota. Kolejny szczegół nawiązujący do zabytkowych barometrów to szafirowe szkiełko, jego zakrzywiony kształt załamuje światło pod niskim kątem – bardzo mi się to podoba.
Jednym z moich ulubionych detali jest logo widoczne na dekielku oraz na koronce, koperta ze stali chirurgicznej jest masywna i dokładnie wykonana. Wodoszczelność zegarka wynosi 5ATM.
Skórzane paski dołączone do zegarków Hirwill pochodzą z jedynej w Szwecji garbarni, w której wykorzystuje się tradycyjne metody barwienia skóry – bez chemikaliów.
Na oficjalnym koncie marki na Instagramie zegarek najczęściej pojawia się w okolicznościach surowego szwedzkiego krajobrazu. Postanowiłem pójść tym torem i wykorzystać wyjątkowe zjawisko, jakie zdarza się raz do roku w angielskich lasach – zakwit hiacyntowców, potocznie nazywanych tutaj Blue Bells. Przy sprzyjającej pogodzie, na przełomie kwietnia i maja runo leśne pokrywa dywan szafirowych kwiatów – to zjawisko jest szczególnie widowiskowe w lasach istniejących nieprzerwanie od 1600 roku. Ten, który zwiedzaliśmy – Austy Wood, podobno odwiedzał sam William Shakespeare w poszukiwaniu inspiracji do swoich dramatów. Wcale mnie to nie dziwi :-)
Podobne ciepłe wspomnienia przywołały we mnie trampki Converse, które nabyłem na fali upałów zalewających Wielką Brytanię. To musiał być rok 1998… jakiś czas po wielkiej powodzi – pojechałem wtedy z dziadkami i rodzicami na wycieczkę do Płocka. Niewiele pamiętam z tej wyprawy – miasto ma zapewne ciekawą historię i piękne zabytki architektury, ale jedyne co mnie wtedy interesowało, to stare amerykańskie samochody. Z nudów zaszedłem do miejskiego domu towarowego, licząc w duchu, że trafi mi się może jakiś ciekawy model Chevroleta czy innego Buicka. Zamiast tego na drugim piętrze zastałem kosz wypełniony po brzegi „takimi śmiesznymi butami” – jakby tenisówki z cholewami i jeszcze z taką gwiazdką na kostce. To były pierwsze buty, jakie kupiłem z własnej nieprzymuszonej woli.
Trampki za 15 złotych szybko zyskały status mojego ulubionego obuwia, a w połączeniu z czarnym polarowym dresem i bluzą Lechii Gdańsk, sprawiały, że czułem się królem osiedla. Fascynacje modelem ALL STAR przeżyłem jeszcze dwa razy – w 2004 roku po premierze filmu „Ja Robot” i rok później, kiedy do kin weszło „Sin City”, w którym Clive Owen nosił czerwone Conversy pod kolor Cadillaca, którym jeździł – wtedy zacząłem nosić trampki do płaszcza :-) W tym roku historia zatoczyła koło i znowu przy letniej pogodzie chodzę w trampkach.
Cały ten zestaw jest niejako mentalnym powrotem do dzieciństwa, kiedy na początku wakacji wyciągałem z szafy „najfajniejsze” rzeczy i na podstawie tego jednego czynnika komponowałem je ze sobą – okulary przeciwsłoneczne, trampki, kapelusz od wujka z Ameryki i złoty zegarek, który dostałem na Pierwszą Komunię :-)
fot. FASHION ART MEDIA i Emilka